Ojcem małego Białorusina jest Polak. Wyniki badań DNA potwierdzają, że ojcem 10-miesięcznego, chorego na mukowiscydozę chłopca, jest Polak wskazany przez matkę dziecka, Białorusinkę – poinformowała prokuratura. Prokuratura skieruje też do sądu pozew o ustalenie ojcostwa dziecka – powiedziała rzeczniczka lubelskiej prokuratury okręgowej Beata Syk-Jankowska.
Tydzień temu Sąd Rejonowy w Lublinie zdecydował o wstrzymaniu przekazania chłopczyka na Białoruś. Obecnie dziecko przebywa w szpitalu w Gdańsku.
O wstrzymanie deportacji chłopca wystąpiła prokuratura. Gdy stan dziecka się poprawi może zostać wysłane do kraju matki, która zaraz po jego urodzeniu zrzekła się praw rodzicielskich.
Jaś przyszedł na świat w Lublinie w kwietniu 2007 roku. Lekarze stwierdzili u niego muskowicydozę, nieuleczalną chorobę genetyczną, która wymaga stałej, specjalistycznej opieki. Sąd umieścił chłopca w rodzinie zastępczej. Dzieckiem opiekowała się młoda kobieta z Gdyni. Jednak zgodnie z dwustronną polsko-białoruską umową, władze Białorusi musiały zostać o tym poinformowane. Wkrótce upomniały się o swojego obywatela. Zgodnie z umową polski Sąd mógłby ustanowić opiekę dla malca tylko wtedy, gdyby strona białoruska tego nie zrobiła.
Pawełek – w mediach nazywany Jasiem – ma 11 miesięcy. Jest chory na mukowiscydozę. – Jego sprawa jest sprawdzianem postrzegania praw człowieka,a zwłaszcza praw dziecka i praw chorego – mówi Patryk Jastrzębski, też chory na mukowiscydozę.
Bitwa z czasem o Jasia
Chory na mukowiscydozę chłopiec jest od dziś pod opieką prawną Białorusinów. Jeżeli prezydent Kaczyński nie nada mu polskiego obywatelstwa, dziecko może być w każdej chwili deportowane i umieszczone w placówce dla upośledzonych dzieci na Białorusi.
Trójka warszawiaków: prawnik Patryk Jastrzębski ze swoją mamą Anną i taksówkarz Grzegorz od kilku dni jeżdżą między Gdańskiem, Warszawą i Lublinem. Ratują Jasia przed deportacją na Białoruś. W Grodnie nie ma szpitala specjalizującego się w leczeniu mukowiscydozy, a placówka opiekuńcza nie jest przystosowana do leczenia choroby, która wymaga wyjątkowo sterylnych warunków.
– Muszę wygrać dla niego tę sprawę – mówi Jastrzębski obarczony tą samą wadą genetyczną co Jasio. – Inaczej chłopca czeka szybka śmierć.
Jasio tak naprawdę ma na imię Paweł. Jasiem nazwały go pielęgniarki z Gdańska, gdzie leży w szpitalu, a dziennikarze nie sprostowali.
Chłopcu próbuje pomóc wielu: lekarze z Gdańska, biologiczna matka Pawełka – Białorusinka Madzina Iwanowna, Biuro Rzecznika Praw Dziecka, parlamentarzyści i dziennikarze. O sprawie wie prezydent Lech Kaczyński.
Jednak trzeba się spieszyć. Od dzisiaj opiekunem prawnym Pawełka jest konsul Białorusi. Jeżeli lekarze wypiszą dziecko ze szpitala, tego samego dnia chłopiec wyjedzie z Polski.
Jedyną szansą jest szybkie otrzymanie polskiego obywatelstwa. Jedyną osobą, która może to zrobić natychmiast, jest prezydent Lech Kaczyński.
Nikt cię w Polsce nie chce
Pawełek ma 11 miesięcy. Madzina Iwanowna, Białorusinka, która od 12 lat mieszka nielegalnie w Polsce, jeszcze w ciąży zdecydowała, że nie chce wychowywać kolejnych dzieci. Sprząta w lubelskich domach, wystarcza na skromne życie dla niej, syna i dwóch córek.
W pierwszych miesiącach bliźniaczej ciąży zgłosiła się do ośrodka adopcyjnego. Ojciec bliźniąt – mieszkaniec podlubelskiej miejscowości – porzucił ją, gdy dowiedział się o ciąży. Powiedział: „Jeśli mnie wydasz, to cię wykończę”.
Chłopcy urodzili się dwa miesiące przed terminem. Piotruś zmarł po 30 dniach. Pawełek przeżył mimo zachłystowego zapalenia płuc. Lekarze szybko zdiagnozowali mukowiscydozę, śmiertelną chorobę gruczołów śluzowych. Pierwsze pół roku spędził w szpitalach. Gdy w końcu znaleziono rodzinę zastępczą, okazało się, że trafił do nieodpowiedzialnej, 24-letniej mieszkanki Gdyni. Po miesiącu „odechciało się jej”.
Lubelscy urzędnicy powiadomili Białorusinów, że nie mogą znaleźć odpowiedniej opieki dla chorego dziecka, a umowa z matką zastępczą wygasa 31 stycznia 2008 r. Białorusini uznali, że zabierają chłopca do siebie, a sąd w Lublinie się zgodził. Chłopiec resztę swojego życia miał spędzić w placówce opiekuńczej dla upośledzonych dzieci w Grodnie.
Historię Pawełka Polska poznała dzięki Ryszardzie Bartnik, pielęgniarce z gdańskiego szpitala, w którym dziecko jest leczone. 11 lutego telewizja TVN 24 przedstawiła dramatyczną sytuację chłopca.
Walka o każdy łyk powietrza
– Ja jestem wśród wybrańców, mam 27 lat – mówi Patryk Jastrzębski, prawnik, dziennikarz, nauczyciel z Warszawy, który też choruje na mukowiscydozę – Zawdzięczam to rodzicom i pewnie szczęściu. Na przełomie roku byłem w bardzo ciężkim stanie, odratowano mnie. Żyję. Teraz bardzo chciałbym pomóc Pawełkowi – mówi Jastrzębski.
Cztery piąte chorych na mukowiscydozę nie dożywa 25. roku. W Polsce żyje tysiąc osób z tą chorobą. Leczą się w kilku specjalistycznych ośrodkach. Ich codzienność to walka o każdy łyk powietrza. Na skutek mutacji jednego z genów płuca mają za małą objętość, a organizm chorego produkuje ogromne ilości zabójczego śluzu. – Wydzielina zakłóca pracę wszystkich narządów, które posiadają gruczoły śluzowe – tłumaczy Anna Jastrzębska. – Nie tak jak trzeba działa układ oddechowy, pokarmowy i rozrodczy. Nadmiar śluzu musi być mechanicznie usuwany, inaczej choremu grozi permanentne zapalenie płuc i oskrzeli, a osłabiony organizm staje się łatwym celem dla śmiercionośnych szczepów bakterii. Do tego trzeba dbać o dietę i odżywki, bo trzustka też szwankuje. Życie osoby z mukowiscydozą to nieustanna walka z chorobą, która może zabić.
Jastrzębski stara się żyć wbrew chorobie. Robi doktorat z nauk prawnych w PAN, drugi z pedagogiki w Instytucie Badań Edukacyjnych MEN. Skończył kilka kierunków studiów. Jest członkiem zarządu Transparency International Polska.
Czwartek. Z trudem pokonuje lekkie wzniesienie dzielące parking od gmachu gdańskiego szpitala dziecięcego (nie pomaga rześkie, leśne powietrze). Przyjechał tu, aby zdobyć dokumenty potwierdzające ciężki stan Pawełka. Podpierając się laską, wchodzi po schodach, sapie i świszcze.
– Mam zaledwie litr pojemności płuc – tłumaczy się – Pani ma cztery.
NFZ zdecydował, że nie będzie refundował kosztów leczenia mukowiscydozy.
Białorusini teraz zrobią wszystko
Pawełek o pieniądze bać się nie musi. Do Fundacji Agory zgłosił się w piątek Wiesław Walendziak i w imieniu Prokom Investment zadeklarował, że firma pokryje – bez względu na wysokość – koszty leczenia i utrzymania chłopca, jeśli zostanie i znajdą się dla niego odpowiedzialni opiekunowie.
Ale czas ucieka.
Od dzisiaj dziecko jest pod prawną opieką konsula Republiki Białorusi. Białorusini są urażeni, bo media zarzuciły im, że skierowanie chłopca do placówki opiekuńczej przeznaczonej dla upośledzonych to okrucieństwo. Codziennie odwiedzają gdański szpital, gdzie leży Pawełek.
Lubelscy urzędnicy obudzili się po wrzawie, jaką podnieśli dziennikarze. Tydzień temu do analizy trafiły próbki DNA Pawełka, jego matki i wskazanego przez nią mężczyzny. Białorusinka i potencjalny ojciec złożyli zeznania w prokuraturze. Oboje twierdzą, że półtora roku temu utrzymywali stosunki seksualne. Jeśli okaże się, że ojcem chłopca jest Polak, zagrożenie deportacją zniknie.
Patryk Jastrzębski podjął się reprezentowania Białorusinki: – Musimy się spieszyć. Zanim wyjaśnią się sprawy o ustalenie ojcostwa, chłopiec dawno będzie już w Grodnie. Trzeba wybrać inną drogę zdobycia obywatelstwa. Najważniejsze, aby pan prezydent szybko przyznał Pawełkowi obywatelstwo. Matka chłopca w poniedziałek dostarczy odpowiednie dokumenty.
Madzina, choć zrzekła się praw rodzicielskich przed lubelskim sądem rodzinnym, to ich nie straciła. Prawnicy popełnili błędy formalne i wedle ustawy o obywatelstwie jest w tej chwili jedyną osobą, która może wystąpić o przyznanie chłopcu polskiego obywatelstwa.
– Sprawa Pawełka jest sprawdzianem rzeczywistego postrzegania przez władze praw człowieka, a zwłaszcza praw dziecka i praw chorego – mówi Jastrzębski – To, w jaki sposób historia chłopca się potoczy, będzie dla nas wszystkich odpowiedzią na pytanie: Na ile te prawa są faktem, a na ile są zbiorem pustych deklaracji.
Źródło: Gazeta Wyborcza