Konkursowe lato z Virtual CF

Tego lata Virtual CF przygotował fantastyczne konkursy, dzięki którym można nie tylko poznać nowych przyjaciół, zaprezentować swoje umiejętności literackie czy fotograficzne, ale także zdobyć ciekawe i atrakcyjne nagrody, między innymi komputer, aparat cyfrowy, odtwarzacz mp3 i gadżety z logo naszego portalu.

Od roku dla pacjentów cierpiących na mukowiscydozę ich bliskich oraz lekarzy dostępny jest portal internetowy, który integruje środowiska a także tworzy nowoczesną formę komunikacji pacjenta z lekarzem. Virtual CF www.virtualcf.pl oferuje nie tylko praktyczne narzędzia w kontroli stanu zdrowia pacjenta, ale także jest źródłem informacji na temat medycznych i społecznych aspektów choroby. Jednak portal jest przede wszystkim miejscem spotkań osób zmagających się z chorobą oraz szansą na zawiązywanie ciekawych przyjaźni i kontaktów.

Tego lata Virtual CF przygotował fantastyczne konkursy, dzięki którym można nie tylko poznać nowych przyjaciół, zaprezentować swoje umiejętności literackie czy fotograficzne, ale także zdobyć ciekawe i atrakcyjne nagrody, między innymi komputer, aparat cyfrowy, odtwarzacz mp3 i gadżety z logo naszego portalu.

Pragniemy serdecznie zaprosić do udziału w dwóch konkursach. Pierwszy pod hasłem „Zaproś swoich przyjaciół”, jest formą świetnej zabawy, dzięki której można poznać wielu nowych kolegów. Ideą konkursu jest zaproszenie nowych osób do ciekawego spędzania czasu, dzielenia się swoimi radościami za pośrednictwem portalu. Zadanie konkursowe polega na zachęceniu i zaproszeniu do społeczności Virtual CF jak największej liczby nowych przyjaciół z mukowiscydozą. Dzięki temu nie tylko powiększasz grupę znajomych w Virtual CF, ale także udostępnisz wszystkie korzyści jakie daje wirtualna społeczność nowym osobom, które tego potrzebują.

Natomiast drugi konkurs pod hasłem „Mój Wspaniały Świat”, adresowany do osób, które lubią fotografować lub pisać. Zadanie konkursowe polega na przedstawieniu w wybranej technice /napisanie blogu albo zmieszczenie fotoblogu/ na stronach społeczności interesujących miejsc, które nas otaczają i budzą nasz zachwyt. Dla zwycięzców organizatorzy przewidzieli wspaniałe nagrody. Nagrodą główną w tym konkursie jest wybrany przez zwycięzcę kurs, rozwijający zainteresowania uczestnika.

Wirtualne spotkania na stronach Virtual CF cieszą się coraz większym zainteresowaniem szczególnie wśród młodzieży i ich rodzin. Serdecznie zapraszamy do udziału w ciekawych dyskusjach, spotkaniach, jakie mają miejsce w wirtualnej społeczności. Wystarczy tylko zalogować się na stronach Virtual CF by znaleźć się w gronie ciekawych świata ludzi z pasjami. Zachęcamy do przyłączenia się do Virtual CF oraz zapoznania się z nowymi możliwościami platformy komunikacyjnej.

Portal powstał dzięki inicjatywie i wsparciu Solvay Pharmaceuticals GmbH, natomiast administracją Virual CF zajmuje się firma Activeweb Medical Solutions.

Życzymy dobrych wakacji i wielu wrażeń oraz świetnej zabawy!

Koniec szczepionki Aerugen

Mając na uwadze poprzednie wyniki 10 letniego badania, firma Berna Biotech i Orphan Europe postanowiła ocenić skuteczność Aerugenu w wielo-ośrodkowym, randomizowanym, podwójnie ślepym badaniu na 476 pacjentach, którzy otrzymywali Aerugen lub placebo przez okres 4 lat. Badanie kliniczne o symbolu KV 9909 zakończyło się w Marcu 2006 roku, a wyniki tego badania zostały odślepione na początku Lipca 2006 roku. Tą drogą chcemy Państwu przedstawić końcowe rezultaty tego badania klinicznego.

Szanowni Państwo. Piszemy do Państwa ten komunikat, ponieważ jesteście zaangażowani w proces zastosowania szczepionki Aerugen, która była rozwijana i opracowywana przez firmę Berna Biotech i firmę Orphan Europe.

Mając na uwadze poprzednie wyniki 10 letniego badania, postanowiliśmy ocenić skuteczność Aerugenu w wielo-ośrodkowym, randomizowanym, podwójnie ślepym badaniu na 476 pacjentach, którzy otrzymywali Aerugen lub placebo przez okres 4 lat.
Badanie kliniczne o symbolu KV 9909 zakończyło się w Marcu 2006 roku, a wyniki tego badania zostały odślepione na początku Lipca 2006 roku.

Tą drogą chcemy Państwu przedstawić końcowe rezultaty tego badania klinicznego.

Pierwszoplanową rzeczą, jaką oceniano była kolonizacja bakteriami Pseudomonas aeruginosa. W tym parametrze nie stwierdzono różnicy istotnej statystycznie w grupie otrzymującej szczepionkę i grupie otrzymującej placebo.
Drugim czynnikiem, który oceniano był czas do pierwszej infekcji Pseudomonas ąeruginosa potwierdzony wymazem z gardła charakteryzujący się zaostrzeniami w układzie oddechowym i koniecznością użycia antybiotyków. Tu również nie zaobserwowano różnicy istotnej statystycznie pomiędzy dwiema badanymi grupami.

Bezpieczeństwo stosowania Aerugenu było monitorowane przez niezależną jednostkę badawczą DSMB (Data Safety Monitoring Bard) w roku 2005 i 2006.
W ich ocenie nie było żadnych klinicznych oznak działań niepożądanych towarzyszących szczepieniu.

Wyniki tego badania są jasne i jednoznaczne. Dlatego firma Berna Biotech, decyduje zakończyć badania i zaprzestać jakichkolwiek działań związanych z rozwojem szczepionki Aerugen.
Ponieważ nie znaleziono dowodów wysokiej skuteczności szczepionki nie będzie ona dostępna ani do badań klinicznych ani dla pacjentów na indywidualnych zasadach.
Prosimy o zaprzestanie przepisywania i podawania szczepionki z efektem natychmiastowym.

Wszyscy jesteśmy zawiedzeni tymi rezultatami. Rozumiemy Państwa sytuację, że jest to rozczarowaniem dla was, waszych pacjentów, ich rodziców i wszystkich, którzy wierzyli że wcześniej przedstawiane przez nas wyniki będą potwierdzone w tym badaniu klinicznym.

Prosimy o przekazanie tej informacji do zainteresowanych osób jak najszybciej to możliwe. Prosimy o kontakt, jeśli potrzebujecie Państwo dodatkowych informacji.

Dziękuję bardzo za uwagę.
Z poważaniem

Pamela Lewis                                                                        
Aerugen Project Manager                                                   
Orphan Europe                                                                       

Piotr  Tołwiński
Medical Manager
Orphan Europe

Magazyn medyczny – Mukowiscydoza

W najbliższy wtorek, 20 czerwca 2006 roku o godz. 16.40 w TV POLONIA będzie emitowany program  Magazyn Medyczny – Mukowiscydoza.

Konferencja bioetyczna w Krakowie – PAT

Międzywydziałowy Instytut Bioetyki Papieskiej Akademii Teologicznej  oraz Institut Jerome Lejeune w Paryżu zaprasza na sesję nt: Diagnostyka i leczenie chorób genetycznych dzieci i młodzieży, w dniach 13-14.06.2006 w Krakowie.

W rocznicę śmierci Pawła Grządkowskiego

Informacja pochodzi ze strony: www.pl-vacc.org/pg

Przyjaciele,
Minął już rok od momentu, kiedy nasz drogi przyjaciel Pawel 'Pawko’ Grzadkowski (CTR) rozpoczął swój lot ku wieczności. Niektórzy z Was pamiętają jego historię oraz hart jego ducha, który powinniśmy z Pawkiem dzielić i którego powinniśmy się od Niego się uczyć. Niewątpliwie była to lekcja prawdziwego ducha Vatsimu.

Ponieważ czujemy się odpowiedzialni za zachowanie pamięci o jego odwadze, dumie i cierpieniu, uważamy że dla nas wszystkich olbrzymie znaczenie ma pielęgnowanie wspomnień oraz przesłania nadziei płynących z historii Pawka. Dlatego też grupa kontrolerów z PL-VACC zdecydowała się na organizowanie corocznego zlotu 'PapaGolf’ Vatsim Fly-in. Impreza ta, poza uczczeniem pamięci Pawka, będzie rozpowszechniała na kolejne generacje użytkowników Vatsim energię kogoś, kto cierpiąc na mukowiscydozę z godnością walczył z tą okrutną chorobą znajdując radość i ukojenie z nami i pośród nas – na Vatsimie.

Pawel 'Pawko’ Grzadkowski (1984-2005),
Kontroler PL-VACC

Życie nigdy nie było dla Niego łatwe. Pawko dołączył do nas 19 lutego 2004 roku. Cierpiał na bardzo poważną formę mukowiscydozy, ciężkiej choroby układu oddechowego i pokarmowego, ale my dowiedzieliśmy się o tym wiele, wiele później. Z powodu choroby jego głos był zmieniony, początkowo wszyscy uznawali go za dziecko. Prowadziło to do pewnego rodzaju nieporozumień, ale On zawsze był miły, wyrozumiały i wystarczająco cierpliwy, by wytłumaczyć nam jak łatwo pochopne założenia mogą prowadzić do złych wniosków. Paweł przez długi czas miał problem z codziennym życiem, ale gdy dołaczył do VATSIM, to wszystko w jakiś sposób przestało się dla Niego liczyć. Odkrył swoje nowe marzenie – marzenie o VATSIM.

Pomimo poważnych kłopotów z oddychaniem Pawko marzył o zostaniu wirtualnym kontrolerem. Ci z nas którzy mieli przyjemność rozmawiać z nim przez chat i internetowe komunikatory wiedzą jak duża wagę do tego przykładał. Po długim okresie wahań zgłosił się do polskiego vACC, gdzie przypadkiem został mu przydzielony jako instruktor Michał Zazula, członek VATGOV i polski Senior Controller. Jego mentor nie wiedział o jego dolegliwościach, ale mimo to potrafił poprzez Jego dziwny głos dostrzec człowieka, kandydata na kontrolera. Niektóre z trenigów, z powodu problemów Pawka z oddychaniem i mówieniem, nie były łatwe, ale Paweł dowiódł Michałowi i samemu sobie że jest naprawdę dobrym kursantem i nie potrzebuje taryfy ulgowej. Potrafił pokazać swoją wiedzę, zdolność panowania nad ruchem samolotów – posiadł wszystkie przymioty dobrego wirtualnego kontrolera.

Na jednym z ostatnich treningów opiekun Pawła spotkał Dyrektora PL-vACC i Instruktora VATSIM – Michała Roka i poprosił o spojrzenie na jego obiecującego kandydata, gdy Pawko z łatwością i pewnością zajmował się pokaźnym ruchem na pozycji Okęcie Wieża. Michał był zaskoczony tym, jak dobrze Paweł sobie radził. W kwietniu 2005 roku Pawko zdał egzamin na stopień STU i jego marzenie stało się rzeczywistością. Od tej pory był jednym z nas, kontrolerów VATSIM. Udało mu się to osiągnąć wbrew wszelkim przeciwnościom losu – pokazał nam prawdziwy hart ducha. Nigdy nie zapomnimy tego jak się cieszył – szczerze i zarazem z wielką satysfakcją.

Do tej pory wszystko wyglądało jak z bajki – młody człowiek spełniający swoje marzenia, baśń z dobrym zakończeniem. Ale tak nie było. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy jak ciężki był stan Pawła, jak trudno było mu wydawać zgody na lot pilotom VATSIM. Niespełna miesiąc od dołączenia do grona kontrolerów Pawko zniknął i nikt z nas nie był w stanie się z nim skontaktować. Dwa tygodnie później dotarła do nas wiadomość od Jego rodziny. Dowiedzieliśmy się, że pewnego słonecznego dnia pod koniec maja Pawko odebrał ostatnią zgodę i wyruszył na swój wieczny lot.

Byliśmy zdruzgotani, ale wtedy usłyszeliśmy coś ponad wszelkimi naszymi wyobrażeniami – Pawko poprosił aby pochowano go w koszulce PL-VATSIM, ponieważ tak mocno kochał wirtualne lotnictwo. Jego prośba została spełniona. Każdy kto go znał nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, wielu uroniło łzy. Co może dla nas znaczyć VATSIM i wirtualne latanie? Czego możemy się nauczyć i czym możemy się dzielić poprzez nasze ukochane hobby? Tego, jak niepowtarzalnym człowiekiem był Pawko i jak wygląda prawdziwy duch awiacji i poświęcenie.

To historia o marzeniu które się spełniło, historia o dumie i żalu. Historia człowieka i jego poświęcenia, z której wszyscy możemy się czegoś nauczyć. Pawko nigdy nie utracił swojego ducha, my wszyscy czujemy się uhonorowani mogąc przekazywać Jego dziedzictwo i pamięć o Nim.

Na cześć Pawła jego koledzy z PL-vACC postanowili nazwać jeden z cyklicznych zlotów w FIR Warszawa, nazywając go „PapaGolf”, jako skrót od inicjałów Pawka – 'PG’.

Czujemy się bardzo szcześliwi mogąc ogłosić, iż na wniosek PL-vACC Paweł „Pawko” Grządkowski został post mortem awansowany do kontrolerskiego stopnia CTR (Controller) na VATSIM. Chcielibyśmy podziękować władzom europejskiej dywizji VATSIM – VATEUD za zrozumienie i ukazanie prawdziwego ducha wirtualnej społeczności tym gestem. Jest to, zarówno dla nas jak i dla Niego, bardzo ważne.

Powyższa historia została opublikowana za zgodą rodziny Pawła. Niech spoczywa w pokoju.

Żyć w sercach które zostawiliśmy za sobą znaczy nigdy nie umrzeć.
Thomas Campbell, „Hallowed Ground”

Prosimy o wpis do naszej Wirtualnej Księgi Kondolencyjnej.

Radość bez granic

3 czerwca 2006 r. w godz. 11.00-15.00 w Połczynie-Zdroju odbędzie się coroczny piknik „Radość bez granic”, na którym spotykają się pokrzywdzone przez los dzieci z całymi rodzinami w tym nasze dzieci z mukowiscydozą z woj. zachodniopomorskiego. Impreza odbywa się na terenie basenu odkrytego (bez kąpieli, woda spuszczona, kąpieliska zabespieczone) w Parku Zdrojowym, dojazd od ul. Sobieskiego. Każdy chętny z innego terenu także może czuć się zaproszony, wystarczy dotrzeć, na miejscu odnaleźć namiot oznaczony mukowiscydozą – tam się spotykamy. Zapraszamy serdecznie.

W kolejce po życie

Karolina Wojnarowicz chorująca na mukowiscydozę czwarty rok czeka na przeszczep płuco-serca. Nie ukrywa, że jej wola walki już osłabła. Przeszkód jest mnóstwo, a czasu coraz mniej.

TYGODNIK „Przegląd” nr 4/ 2006
Paulina Nowosielska współpraca Przemysł

aw Pruchniewicz

O Karolinie Wojnarowicz pisaliśmy już dwa i trzy lata temu. 24-letnia, ładna dziewczyna, która od lat zmaga się ze straszliwą chorobą, mukowiscydozą. Z czasem jej płuca i serce tak osłabły, że jedyną szansą na normalne życie stał się przeszczep. Karolina długo karmiła się nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Z uśmiechem na twarzy opowiadała, że w końcu los się odmieni, że znajdą się dawca i lekarze gotowi podjąć się skomplikowanego przeszczepu albo że przynajmniej uzbiera pieniądze na leczenie za granicą. Swoim optymizmem, pragnieniem życia zarażała każdego, kto się z nią zetknął. Jednak ostatnio jej oczy straciły dawny blask.
– Z tygodnia na tydzień czuję się coraz gorzej. Co miesiąc mam dożylne leczenie w szpitalu, ale i tak większość antybiotyków już na mnie nie działa. A poza tym inhalacje, drenaże. Mam założoną rurkę z tlenem, ale i tak coraz rzadziej wychodzę na dwór. Dlaczego? Chyba nie starcza mi chęci. A poza tym czy można uśmiechać się w nieskończoność? – mówi Karolina, a jej przyciszony głos nie brzmi tak jak rok temu. Nie ukrywa, że jej dawna wola walki gdzieś się zapodziała. Wszystkie pieniądze, jakie udało jej się do tej pory zebrać, szły na bieżące leczenie. Nie było mowy, żeby coś odłożyć na przeszczep za granicą. Teraz szansą jest dla niej lek Tobi. To antybiotyk do inhalacji, który może ułatwić oddychanie. W Stanach jest darmowy, ale w Polsce kosztuje 13 tys. zł miesięcznie. Gdyby go zdobyła, nie musiałaby tyle jeździć na dożylne leczenie. A tego ostatniego boi się coraz bardziej. Bo im więcej go przyjmujesz, tym bardziej uzależniasz od niego organizm. – Złość już mi opadła, ale niedawno miałam pretensje do całego świata. Że nic wokół mnie się nie dzieje, że lekarze o mnie zapomnieli. To są zbyt duże emocje, żebym sama potrafiła nad nimi zapanować.
Wokół Karoliny jest pełno życia. Jej siostra ma już swoją rodzinę, niedawno urodziła córeczkę. Tata i mama ciągle ją wspierają, dbają, żeby nigdy nie została sama w domu. Ma chłopaka. Od czterech lat tego samego, Bartka. To już coś, choć bywało różnie, bo choroba rządzi się swoimi prawami. – Na sylwestra byłam z Bartkiem i rodzicami u znajomych. Większość czasu przeleżałam, bo złapały mnie jakieś potworne duszności. Ale i tak było miło – wspomina Karolina i na chwilę w jej oczach zapalają się dawne iskierki. Czasem, gdy lepiej się poczuje, jedzie do kościoła. Jest tam centrum integracyjne „Nadzieja życia”. – Siedzę z godzinę w fajnej atmosferze, maluję. To daje mi sporo radości. Później muszę wracać. A w domu? O szkole nie mam co marzyć, za to dużo piszę. Głównie opowiadania i wiersze. To są moje uczucia przelane na papier.
Kilkanaście dni temu Karolina była w Poznaniu na badaniach. Sprawdzano, czy nadawałaby się do przeszczepu. Takich testów przechodziła już kilka. Tylko serce, czy może razem z płucami? A gdyby tak jeszcze wątroba? W Polsce czy za granicą? Ciągle badania i badania, z których nic nowego nie wynika. Przeszczep płucoserca to trudny zabieg. W Polsce udało się to tylko kilka razy. Na przykład w 2002 r. w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu lekarze pod kierownictwem prof. Mariana Zembali przeszczepili płucoserce 22-letniej Magdzie Lisiewicz. Dawcą był nastoletni Tomek z Warszawy. – Tak, słyszałam, że w Polsce udało się komuś przeszczepić płucoserce. Ale nie próbowano tego jeszcze na osobie chorej na mukowiscydozę – Karolina mówi coraz wolniej. Oddycha z trudem. W końcu przerywa i zanosi się głośnym kaszlem. – Czy mam nadzieję na przeszczep w Polsce? Szczerze? Już chyba nie.
Przypadek Karoliny jest szczególnie trudny, a średni czas oczekiwania na Krajowej Liście Biorców w grudniu 2004 r. wynosił 25 miesięcy. Każdego roku kilkadziesiąt osób z tej listy umiera, nie doczekawszy swojej szansy. Sprawę komplikuje dodatkowo fakt, że w ostatnich latach lekarze coraz częściej muszą odstępować od pobrania narządów. W 2004 r. do Poltransplantu wpłynęło 696 zgłoszeń o możliwości pobrania narządu od zmarłych, ale 73 z nich nie wykorzystano ze względu na protest rodziny. Gdyby nie te decyzje, za każdym razem udałoby się uratować od śmierci od jednego do sześciu chorych. I może wtedy więcej osób uznawałoby Światowy Dzień Transplantacji za radosne święto…
Krzysztof Wasiluk mieszka w Szczecinie. Przeszczep wątroby miał 22 maja 1996 r., więc jak mówi, niedługo będzie bibka. – A już szedłem ku słońcu. Bo w mojej okolicy cmentarz jest przy ulicy Ku słońcu – żartuje, ale zaraz zmienia ton. – Uratował mnie młody chłopak spod Zielonej Góry. Tyle o nim wiem. Nie dać się i mieć wiarę! Zawsze mówię to tym, którzy czekają na przeszczep. Dopóki żyjesz, walcz!

Definicja śmierci

Pobieranie narządów od żywych dawców jest w Polsce ograniczone prawnie. W myśl ustawy transplantacyjnej z lipca 2005 r., dopuszczalne są tylko przeszczepy rodzinne (stanowią niewielki odsetek wszystkich przeszczepów) oraz między osobami, które łączą szczególne względy osobiste lub emocjonalne. Chodzi tu głównie o konkubinaty lub bliskich przyjaciół. Za każdym razem Komisja Bioetyczna sprawdza, czy rzeczywiście są oni w bliskich stosunkach, a ostateczną zgodę na taką transplantację wydaje sąd.
Jednak najwięcej emocji wyzwala pobieranie narządów od zmarłych dawców. Począwszy od samej definicji śmierci, której współczesna wersja powstała w 1968 r. Według niej człowiek umiera w chwili, gdy ginie jego mózg. W niektórych państwach mówi się o śmierci całego mózgu. W innych, w tym w Polsce, wystarczy, gdy śmierć obejmie pień mózgu, czyli część kierującą krążeniem krwi, oddychaniem, trawieniem i pracą nerek. Słowem, wszystkimi czynnościami fizjologicznymi niewymagającymi udziału woli. Śmierć pnia mózgu pociąga za sobą nieuchronnie śmierć pozostałych jego części. Natomiast latami można trwać z martwą korą mózgową i z żywym pniem mózgu umożliwiającym samodzielne oddychanie i bicie serca. W takim właśnie stanie przez 15 lat znajdowała się Terri Schiavo.
Orzeczenie o śmierci musi jednoznacznie i jednogłośnie wydać komisja składająca się z trzech lekarzy, w tym co najmniej z jednego specjalisty w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii oraz jednego specjalisty neurologii lub neurochirurgii. Żeby uniknąć posądzeń o interesowność, polskie prawo zakazuje zespołowi orzekającemu o śmierci podejmowania jakichkolwiek dalszych czynności. Czyli pobierania narządów i znajdowania dla nich biorców.
Także w myśl obowiązujących przepisów inny zespół lekarski ma prawo pobrać organy od każdego nieboszczyka, jeśli za życia nie wyraził on swego sprzeciwu. To jednak tylko teoria. W praktyce chirurdzy nie stosują zasady domniemanej zgody i konsultują decyzję z krewnymi zmarłego. Niestety, bliscy rzadko dają przyzwolenie. W efekcie liczba pobrań narządów w Polsce znacznie odbiega od standardów europejskich. Dokonujemy średnio 12 pobrań nerek na milion mieszkańców, dla porównania w Hiszpanii, Belgii czy Austrii jest ich od 50 do 80. Ale w Hiszpanii przy każdym oddziale intensywnej opieki dyżuruje osoba, której zadaniem jest przygotowanie rodziny na śmierć bliskiej osoby i przekonanie, że pobranie narządów od zmarłego ma sens.
– A te rodziny, które mówią: nie, bo nie? – zamyśla się Krzysztof Wasiluk. – Myślę, że to kwestia niewiedzy i źle pojętej religijności. W końcu na ten temat wypowiadali się już i papież, i polscy biskupi. Były nawet trzy spotkania na Jasnej Górze. Gdyby w sprawę zaangażowali się równie mocno wszyscy proboszczowie, stalibyśmy się potęgą w transplantacji. A tak jest, jak jest.
Dlatego może warto przypomnieć, że art. 2296 katechizmu Kościoła katolickiego mówi, że „przeszczep narządów zgodny jest z prawem moralnym, jeśli fizyczne i psychiczne niebezpieczeństwa, jakie ponosi dawca, są proporcjonalne do pożądanego dobra biorcy. Oddawanie narządów po śmierci jest czynem szlachetnym i godnym pochwały; należy do niego zachęcać, ponieważ jest przejawem wielkodusznej solidarności”.

Moje drugie urodziny

Edyta Hałuszczak ze Szczecina była pierwszą kobietą w Polsce, która po przeszczepie urodziła dwoje dzieci. Najpierw lekarze podejrzewali, że ma białaczkę. Ale w którąś Wielkanoc dostała takiego krwotoku z żylaków przełyku, że już nie było wątpliwości: potrzebny jest przeszczep wątroby. To był 1998 r. Miała wtedy 27 lat i była najmłodszą pacjentką zakwalifikowaną do przeszczepu. – Trafiłam na wspaniałego lekarza, dr. Romana Kostyrkę z kliniki w Szczecinie. 8 maja byłam już na stole operacyjnym. Mogę nie pamiętać, ile mam lat, ale tej daty nigdy nie zapomnę – mówi. I opowiada, że wcześniej leczyła się ginekologicznie. Od kilku lat była mężatką, a ciągle nie zachodziła w ciążę. Dopiero potem okazało się, że winna była chora wątroba. – Ale po przeszczepie tym bardziej nie liczyłam na dziecko, nawet nie myślałam o adopcji. Bo kto dałby dziecko osobie, która już zawsze będzie żyła z tak silną świadomością śmierci. Aż tu któregoś grudniowego dnia zadzwonił do mnie dr Kostyrka. Powiedział, że gdy tylko minie rok od przeszczepu, to tak pokieruje moim leczeniem, że będzie szansa na dziecko. Ale ja byłam szybsza i już w kwietniu test ciążowy wypadł pozytywnie.
Celina Dominik mieszka w Wiśniowej, niedaleko Krakowa. Jest przekonana, że po przeszczepie przewartościowało się całe jej życie. Kiedyś nie poszła spać, dopóki nie zmyła ostatniej szklanki czy łyżeczki. Teraz ma to w nosie. Już nie pędzi. – Wyścig z czasem miałam przed przeszczepem. Ale wierzyłam, że się uda. Miałam w końcu malutkie dziecko, miałam dla kogo żyć – wspomina. Jej choroba rozwinęła się w ciąży. Cały czas wymiotowała, ale wtedy myślała, że to normalne. Potem było coraz gorzej. W końcu lekarze wydali wyrok: pierwotna marskość wątroby. A to oznacza, że wyniszczał ją własny organizm. Najpierw trafiła na badania do Warszawy. Tam lekarz powiedział, że w takim stanie pociągnie jeszcze z pięć lat, więc generalnie nie jest źle. Ale niedługo potem funkcje wątroby przejęła trzustka. W końcu trafiła do Szczecina, gdzie lekarze z miejsca zakwalifikowali ją do przeszczepu. – Tej daty nigdy nie zapomnę. 27 marca 1998 r. Los chciał, że marzec stał się dla mnie szczęśliwym miesiącem. Tego dnia przyszłam na świat i lata później urodziłam się na nowo. Od tamtego czasu mąż wyprawia mi w marcu podwójne urodziny – opowiada. Od przeszczepu minęło osiem lat. Z czasem zapomina się o tym, co było. Pozostają rytuały. – Codziennie rano i wieczorem biorę leki immunosupresyjne, żeby organizm nie odrzucił przeszczepu. I cholernie cieszę się z tego, co mam.

Handel życiem

W obliczu nieszczęścia człowiek jest gotowy wywrócić niebo i ziemię do góry nogami. Niestety, znajdą się też chętni do żerowania na ludzkiej tragedii.
(…)
Tyle litera prawa. Tymczasem w internecie pełno jest ogłoszeń typu: „Sprzedam narządy, bez których będę mogła żyć. Jestem zdrowa. Grupa krwi A RH-. Tylko poważne oferty”, „Sprzedam nerkę, szpik lub dwa płaty wątroby, z powodu braku środków na utrzymanie rodziny”, „30-letni mężczyzna, bez nałogów, tatuaży, oddający honorowo krew sprzeda nerkę z powodów finansowych. Pilne!”.
Problem handlu organami dostrzega środowisko transplantologów. Lekarze wielokrotnie spotykają się z ofertami komercyjnego oddawania narządów, i to nie tylko od więźniów, którzy słyną z tego typu propozycji. – Na adres naszego ośrodka przychodzą listy, czasem ktoś dzwoni lub przysyła e-maila z pytaniem, czy może oddać nerkę za pieniądze i ile byśmy za nią zapłacili. Odpowiadamy zawsze w ten sam sposób, że w Polsce nie ma takiej możliwości i jest to niezgodne z polskim prawem – wyjaśnia prof. Piotr Kaliciński z Kliniki Chirurgii Dziecięcej i Transplantacji Narządów w Warszawie. Jego zdaniem, osobom, które oferują sprzedaż swoich narządów, należy współczuć, bo z pewnością znalazły się w dramatycznej sytuacji życiowej, jednak bezwzględnie należy tępić internetowych pośredników. – Jako przewodniczący Krajowej Rady Transplantacyjnej zwracałem się w tej sprawie do ministra zdrowia, w najbliższej przyszłości zwrócę się także do prokuratury o podjęcie działań w tym zakresie – deklaruje.
(…)
Lekarze przestrzegają internetowych dawców, skuszonych „łatwym zarobkiem” przed ogromnym ryzykiem takich decyzji. Podkreślają, że w normalnych warunkach osoba, od której pobierane są narządy, zanim zostanie poddana operacji, przechodzi szereg skomplikowanych badań, aby sprawdzić, czy nie ma przeciwwskazań. Niekiedy trwa to kilka miesięcy. Osiem na dziesięć osób gotowych do oddania narządu zostaje ostatecznie wykluczonych z powodu złego stanu zdrowia lub zagrożeń, jakie mogą wystąpić po operacji. – Ryzyko zgonu przy restrykcyjnym przestrzeganiu wszystkich zasad jest znikome i wynosi 0,2-0,4 promila. Dotyczy to wszystkich zgonów, które mogą być związane z pobraniem. Nie tylko tych w czasie operacji, ale także tych powstałych w wyniku pooperacyjnych powikłań – ostrzega prof. Kaliciński. I jednocześnie przekonuje, że nie wyobraża sobie, aby ktokolwiek ze środowiska lekarzy transplantologów mógł uczestniczyć w takim procederze. To lekarze z prawdziwym powołaniem, wyczuleni na ludzkie dramaty.

Kampania edukacyjna od zaraz

Prof. Piotr Kaliciński jest przekonany, że zamiast myśleć o legalizacji komercyjnego oddawania organów, lepiej prowadzić szeroko zakrojoną kampanię informacyjną dotyczącą przeszczepów i pozyskiwania organów. – Bez tego trudno będzie zmienić mentalność Polaków w kwestii transplantacji – mówi.
Niedawno miasta zostały oplakatowane niebieskimi billboardami z hasłami: „Daj życie po życiu”. „Nie zabieraj organów do nieba, tam wiedzą, że potrzebne są tylko tu, na ziemi” – głosi slogan kampanii promującej przeszczepianie narządów. A na nowo powstałej stronie internetowej www.transplantacje.org.pl jej autorzy piszą: „Wierzymy, że nas to nie spotka. Przecież jesteśmy zdrowi, dbamy o kondycję, racjonalnie się odżywiamy… Otóż nie!!! Prawdopodobieństwo zachorowania na jakąkolwiek chorobę, w wyniku której jakiś nasz organ będzie wymagał przeszczepu, bo inaczej umrzemy, jest większe niż możliwość przypadkowego, nieseksualnego zakażenia się wirusem HIV”. Czy tego typu akcje i straszenie są w Polsce jeszcze potrzebne? Lekarze nie mają co do tego wątpliwości. Może dzięki nim przestaniemy w końcu być transplantacyjnym zaściankiem Europy.
– Mimo że liczba dokonanych przeszczepów w ciągu roku w Polsce jest najwyższa od lat, niepokoi osłabienie tempa wzrostu, które po raz pierwszy od dziewięciu lat nie przekroczyło 4% w stosunku do roku poprzedzającego – alarmuje prof. Janusz Wałaszewski, dyrektor Poltransplantu.

Nauczyli się pomagać

Iwona Świerczek-Bażańska została trzecim niespokrewnionym dawcą szpiku w Polsce. – W jednym z kolorowych pism znalazłam deklarację dla osoby, która chciałaby zostać dawcą. Wypełniłam, wysłałam i po kilku dniach zostałam zaproszona na badanie. Później przez pół roku była cisza. Aż tu nagle telefon: jest zgodny biorca. Trafiłam do kliniki hematologii we Wrocławiu. Niczego się nie bałam. O ósmej rano leżałam już na stole operacyjnym. Potem wkłucie, wenflon i zapadłam w głęboki sen. Gdy się obudziłam, było już po wszystkim. A wieczorem tego dnia wróciłam do domu. Żadnego bólu, żadnych skutków ubocznych, nawet najmniejszej blizny – wspomina pani Iwona, która choć dostała potem od biorcy piękny list, nawet nie próbowała spotkać się z nim osobiście. Dlaczego? Nie robiła niczego dla ludzkiej wdzięczności. – Myślę, że jeszcze sporo wody upłynie, zanim na dobre uda się zmienić ludzką mentalność. Duże miasta to jedno, ale na wsi ciągle pokutuje przekonanie, że ludzi po śmierci ruszać nie wolno, a pobieranie szpiku czyni z człowieka kalekę. Wiem coś o tym, bo część mojej rodziny była szczerze oburzona tym, co zrobiłam.

O dawcy myśli się całe życie

– Nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą pomóc innym. Ja co roku 17 września daję na mszę za duszę pewnej studentki, dzięki której żyję – mówi po chwili zastanowienia Zofia Pastucha. Mieszka w Lipnie, niedaleko Lublina. Gdy dowiedziała się, że w końcu będzie miała przeszczep, ze szczęścia chciała piechotą iść na salę operacyjną. Swojej rodzinie nie wspomniała, co ją czeka. Zadzwoniła cztery dni później, gdy było po wszystkim. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na łzy. – To był wrzesień 1998 r. Wcześniej – dwa długie lata czekania. I rosyjska ruletka: dożyję czy nie? Lekarze mówili potem, żebym komuś tam na górze dziękowała.
Świadomość życia dzięki komuś jest u osób po przeszczepie bardzo silna. Pielęgnując życie, pielęgnują jednocześnie w sobie tę myśl. – Żyję z przeświadczeniem, że jakaś rodzina zrobiła dla mnie coś wielkiego. Gdy komuś umiera dziecko, mąż czy żona, to nietrudno zagubić się w rozpaczy. Wtedy łatwiej jest powiedzieć „nie”, niż zdobyć się na taki gest. Moja córka ma świadomość, że o mały włos nie straciła matki. Zostały jej wspomnienia z dzieciństwa. To tata nosił ją na rękach, bo mama ciągle chorowała i była za słaba – mówi ze wzruszeniem Celina Dominik.
– Nie tylko żyję, ale mam też dwoje wspaniałych dzieci! Bartek ma sześć lat, Zuzia rok i siedem miesięcy – dodaje Edyta Hałaszczuk. – Kto dał mi to wszystko? Wiem tylko, że miał 16 lat i pochodził z Bielska-Białej, z moich rodzinnych stron. Sama nigdy nie miałam wątpliwości, że gdyby coś mi się stało, moje organy mają pomóc innym. O wiele ciężej było mi przyjąć ten dar życia. Gdy o północy obudzili mnie lekarze i zaczęli robić krzyżowe próby, wiedziałam, że ktoś inny umarł i właśnie odejmują mu wątrobę. Pamiętam, że strasznie wtedy płakałam nad tą osobą. Tak bardzo, że nie miałam siły cieszyć się, że właśnie dostaję szansę na życie.
Karolina Wojnarowicz ciągle czeka na swoją szansę. I to oczekiwanie bardzo ją zmieniło. Wydoroślała? Tylko pod warunkiem że dorosłość polega na pogodzeniu się z własnym losem i przekreśleniu większości marzeń. Wysłała pismo do dystrybutora antybiotyku na Polskę, czeka na odpowiedź. Może spróbuje otworzyć jakąś aukcję charytatywną na Allegro. Tylko nie wie, czy poradzi sobie z formalnościami. Bardzo brakuje jej tej odrobiny samodzielności. By mogła normalnie wyjść na podwórko, do ludzi. Brakuje normalności. – Szczerze, to nie mam już wielkich sił ani ochoty na jakieś działania. Chciałabym choć raz przestać myśleć o zdrowiu. Przez chwilę przestać myśleć…

AERUGEN szczepionka przeciwko zakażeniom Pseudomonas aeruginosa

 SZCZEPIONKA WYCOFANA Z PRODUKCJI

Najczęstszą przyczyną chorób płuc u pacjentów z mukowiscydozą są infekcje bakteriami Pseudomonas aeruginosa. Do tej pory zidentyfikowano u tych chorych 16 różnych serotypów (rodzajów) bakterii Pseudomonas aeruginosa, z czego 8 z nich odpowiada za 90 % zakażeń.

Boże, nie zabieraj mnie jeszcze

Tekst i Foto: Józef Figura
Tygodnik Podhalański
09-12-2004 | 19:40:06 | TP] Reportaż

Ulka kazała sobie zrobić nową fryzurę. Taką samą, jaką miała jej najlepsza przyjaciółka, która niedawno umarła. – Teraz to i ja odejdę – powiedziała. I odeszła…

Teresa Rak urzęduje w niewielkim pokoiku na poddaszu pawilonu rabczańskiej Kliniki Bronchologii i Mukowiscydozy.
Wśród stosu segregatorów wygląda jak księgowa.
Jednak nie zajmuje się jedynie buchalterią i szukaniem pieniędzy.
Często schodzi do swoich „dzieci” tych kilku- i kilkunastoletnich.
Rozmawia z nimi, z rodzicami, bo wie, że oni tego potrzebują.
Jak twierdzi, do stowarzyszenia trafiła przez przypadek.
Przechodziła z koleżanką obok bramy i wówczas ta przypomniała sobie, że jest potrzebny ktoś do pracy.
Spróbowała i została.
Teraz nie wyobraża sobie innego zajęcia. Choć niekiedy najbliżsi czują się pokrzywdzeni, że dla nich niekiedy już brakuje czasu.
– Jak tracimy dziecko, to trudno tego nie przeżywać – tłumaczy. –
Przecież byliśmy ze sobą tak blisko. W tej pracy obciążenie psychiczne jest ogromne.
Wiem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu po pracy zostawić wszystko za zamkniętymi drzwiami. Ale ja tego nie potrafię…
Czy płaczę? Rzadko. I to jak nikt nie widzi.
Jak zauważa pani Teresa, dzieciaki leczące się w rabczańskiej klinice są znacznie bardziej dojrzałe psychicznie od rówieśników.
Cierpią, ale w momencie poprawy – promienieją szczęściem.
Potrafią cieszyć się każdym codziennym drobiazgiem i… wierzą w cuda.
– Jakby nie to, pewnie odchodziliby szybciej…
Jednym z najcięższych momentów w życiu każdego z nich była chwila, gdy dowiadywał się, że mukowiscydoza to choroba śmiertelna.
Zwykle uświadomienie następuje w wieku około dziesięciu lat.
Najlepiej, gdy to rodzice wyczują odpowiedni moment i sami odkryją przed dzieckiem prawdę.
Gorzej, gdy mały pacjent usłyszy to w szpitalu od starszych kolegów.
To przeżycie niesamowicie ciężkie, tym bardziej że inne dzieci nie potrafią powiedzieć tego delikatnie.
– Staram się też z nimi rozmawiać i to na wszystkie, nawet najtrudniejsze tematy – przyznaje pani Teresa.
– One tego potrzebują, zwykle same zaczynają. I dyskutujemy też o… Nieuchronnym.
Boją się. Nie wiedzą, czy będzie boleć.
Staram się je uspokoić na ile tylko można.
Kiedyś przyszła do mnie Iza. „Pani Teresko, ona była w lepszym, czy gorszym stanie ode mnie?”
„Oczywiście, że jesteś w lepszym stanie…” – odpowiedziałam.
Oszukiwałyśmy się obydwie. Obie to wiedziałyśmy..
Ale ona tego wówczas potrzebowała… Odeszła na początku roku.
Jak zauważają rodzice i opiekunowie, dla dzieci chorych na mukowiscydozę ogromną pomocą jest religia.
Łatwiej jest im się pogodzić z „Nieuchronnym”. Łatwiej im uporządkować świat – na rzeczy, na które mają wpływ i te, gdzie nie mogą nic zrobić.
W tym drugim przypadku pozostaje im modlić się do Boga, by nie spieszył się za bardzo… I czekać na cud.
Niedawno zadzwoniła do nas lekarka z Wybrzeża.
Na jej rękach odeszło nasze dziecko. W ostatniej chwili szepnęło… nie jest tak źle, myślałam, że będzie gorzej…
Dorota Hedwig jest pełną werwy młodą kobietą.
Patrząc na zadbaną, niemal dziewczęcą sylwetkę, trudno byłoby domyślić się, co w życiu już przeszła.
Jest matką pięciorga dzieci, z których dwie córki cierpią na mukowiscydozę.
Choroba dotknęła 17-letnią już Igę i zaledwie 20-miesięczną Julkę.
Sama działa aktywnie w Polskim Towarzystwie Walki z Mukowiscydozą, któremu od trzech lat prezesuje.
O chorobie głośno jest w Nowym Sączu, gdzie mieszka. To właśnie tam organizowane są często kwesty i koncerty.
W gimnazjum, do którego uczęszczała Iga, powstał zespół muzyczny MEGRO 2, który wszelkie dochody przeznacza na wsparcie Towarzystwa w walce z chorobą.
Zespół wydał już trzy płyty dedykowane chorym na mukowiscydozę.
W planach prezes Doroty Hedwig jest… budowa nowej kliniki dla chorych na mukowiscydozę.
W Rabce są specjaliści, dobra atmosfera, jednak warunki tragiczne.
– Nie może być tak, by umierający człowiek leżał w izolatce bez toalety!
To uwłaczające godności, szczególnie w tych ostatnich chwilach… – mówi z goryczą prezeska.
Iga ma siedemnaście lat.
Marzy, by uścisnąć dłoń Ojcu Świętemu.
Kolejne marzenie – bliższe realizacji – to profesjonalna sesja fotograficzna, jak dla prawdziwej modelki.
Jest już zaplanowana, gdy tylko dziewczyna wyjdzie ze szpitala…
Wie, że cierpi na nieuleczalną chorobę.
Ratunkiem, który da szanse na przeżycie kolejnych kilkunastu lat, może być jedynie przeszczep płuc.
Dzięki akcjom charytatywnym, organizowanym przez rodzinę i przyjaciół, udało się zebrać pieniądze.
Operacja taka kosztuje ponad 320 tys. zł. Środki już są.
Nie ma tylko dawcy. Niestety, w Polsce pozyskanie organu do przeszczepu graniczy z cudem.
Iga z mamą czekają więc na cud.
Na to, że rodzina innego odchodzącego dziecka zgodzi się, by uratować kolejne życie.
– Wiem, że to tragiczna decyzja – przyznaje Dorota Hedwig.
– Dla mnie, jako matki, sama zgoda na przeszczep też była ogromnym rozdarciem.
To bicia wewnętrzne, które trudno zrozumieć. Cały czas wahasz się czy już, czy jeszcze czekać. Tymczasem dziecko jeszcze nie chce, jeszcze jakoś funkcjonuje.
Gdy wreszcie powiesz „tak”, właściwie jest już za późno…
Nie wiedziałam, że w Polsce na dawcę czeka się latami!
Nikt mnie o tym nie poinformował. Co więcej, polskie społeczeństwo nie jest przekonane, do transplantacji.
Nawet anestezjolodzy nie są przygotowani do rozmów z rodzinami dzieci, które odchodzą, a mogłyby pomóc innym dzieciom.
A przecież, z drugiej strony, tym rodzinom dużo łatwiej pogodzić się ze śmiercią dziecka, bo mają świadomość, że jakaś jego część jeszcze żyje…
Co chcieliby na Mikołaja?
Oskar napisał krótko – żeby ktoś wreszcie wynalazł lekarstwo na tę chorobę.
Żeby można było po prostu… żyć.

Iga siedzi skulona na łóżku.
Głowę kładzie na zwiniętej poduszce.
Pozycja wydaje się nienaturalna, jednak gdy człowiek się dusi – tak jest lepiej.
Dziewczyna spogląda na wszystkich wzrokiem, z którego przebija… optymizm i nadzieja.
Jej oczy wciąż się śmieją.
Człowiekowi patrzącemu z zewnątrz wydaje się to niezrozumiałe.
Przecież jest chora. Nieuleczalnie chora.
Po chwili ciałem nastolatki wstrząsa głęboki kaszel.
Mama podchodzi z tyłu, obejmuje ją i ściska w przeponie.
Dopiero po chwili męki udaje się wydusić z płuc wydzielinę.
Twardą , zbitą kulkę.
Mimo siedemnastu lat ciągłych zmagań z chorobą, Iga i jej mama Dorota nie tracą wiary.
Iga miała 7 miesięcy. Cały czas chorowała na oskrzela, nie przybierała na wadze.
Lekarze uspakajali, że wszystko w porządku, prawdopodobnie będzie na diecie bezglutenowej.
Matkę niepokoił ciągły kaszel.
Trafiła do Rabki, gdzie lekarze zdiagnozowali mukowiscydozę.
– Najtrudniejsza chwila? – zastanawia się. – Było bardzo ciężko, ale wszystko… dopiero przede mną.
Najgorsze w tym wszystkim jest cierpienie dziecka. To, że człowiek jest bezsilny, nie jest w stanie mu ulżyć.
Żeby choć to minimum zapewnić.
Na początku dziecko jeździ na nartach, normalnie funkcjonuje.
A potem widzi się, że już nie może, jest coraz gorzej.
Niedawno stoczyła kolejną walkę o życie dziecka.
Były w domu, Iga od miesiąca musi być przez całą dobę pod tlenem.
O godzinie 3 w nocy zabrakło prądu.
Aparat stanął.
Na szczęście w domu czekały trzy 1-godzinne butle.
Jednak tlen z nich szybko wyczerpywał się trzeba było jechać do szpitala aby Iga mogła oddychać.
– Ja mam możliwości – samochód, łatwy dojazd… – przyznaje.
– Ale co mogą zrobić ci, którzy mieszkają gdzieś na wsi i nie stać ich nawet na wydzierżawienie butli za 95 zł, która wystarczy maksymalnie na półtorej godziny?
Oni są zamknięci gdzieś w czterech ścianach i nikt nie chce się nimi zainteresować.
Byłam w Anglii – tam temat mukowiscydozy jest znany – chorzy chodzą do szkoły, pracują.
Też umierają, ale w wieku 35-40 lat!
Nie mówię już o tym, że chorują w domu, każdy ma swoją pielęgniarkę, opiekę na miejscu.
A u nas brakuje nawet budynku kliniki z prawdziwego zdarzenia.
Nigdy nie zapomnę Ulki.
Była już bardzo chora, kiedy kazała sobie zrobić nową fryzurę.
Taką samą, jaką miała jej najlepsza przyjaciółka, która niedawno umarła.
– Teraz to i ja odejdę – powiedziała. I odeszła…
Oni walczą do ostatniej chwili. Do końca marzą,, by stał się cud… Gdy widzą, że nie nadchodzi – rezygnują.
Te dzieci umierają tragicznie.
Zostają sami – chorzy i rodzice.
Przydałaby się grupa wsparcia dla dzieci, które odchodzą, i ich rodziców. Nie ma na to pieniędzy.
Podobnie brakuje środków samym rodzinom na leczenie w domu, które jest koszmarnie drogie.
Nie widząc innego wyjścia – jedne leki podają, inne nie, niekiedy skracają okres dawkowania.
Trudno wyobrazić sobie bardziej tragiczny wybór rodzica, mającego świadomość nieuleczalności choroby.
Tymczasem dla niemowlęcia z lekkim przebiegiem choroby trzeba wydać na leki od 100 do 200 zł miesięcznie.
Przy pogorszeniu stanu trzeba sumę tę potroić, przedłużając jednocześnie okres podawania specyfików.
W ciężkich stanach leczenie to wydatek kilku tysięcy złotych miesięcznie.

Mukowiscydoza jest chorobą genetyczną. Nie można jej „złapać” czy zarazić się niż od innego dziecka. Objawia się w różnorodny sposób. Dotyka wielu narządów – najczęściej płuca, wątrobę i trzustkę. Przeciętnie na 2500 rodzących się dzieci jedno rodzi się z mukowiscydozą. Jak dotąd jest to choroba nieuleczalna… Więcej tutaj

– Często rodzice dokonują wyboru – czy jedzenie, czy któryś z leków? – przekonuje pani Teresa.
– Co innego, gdyby to tylko raz w roku trzeba było wydać te 2 tys. zł. Ale co miesiąc… To często niemożliwe.
I niestety, widać to w postępie choroby.
I Nieuchronne się przybliża…
Towarzystwo prowadzi subkonta dla dzieci, na które darczyńcy – o ile uda się ich pozyskać – wpłacają pieniądze.
Tym rodzinom jest łatwiej. W innych przypadkach PTWM przyznaje roczną pomoc w wysokości 500 zł.
I to nie dla wszystkich potrzebujących, bo brakuje środków.
– Może znaleźliby się ludzie, którzy by pomogli, ale musieliby o nas wiedzieć.
Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do nich… – narzeka Dorota Hedwig.
– Nawet, gdy udało się zainteresować telewizję, to nakręcili piękne sceny, jak to sobie dobrze rodziny radzą, na koniec podając numer konta… szpitala w Krakowie.
Byłyśmy załamane.
Być może na brak rozgłosu wpływa fakt, że mukowiscydoza nie jest częstą chorobą.
W Polsce zarejestrowanych jest około 1300 chorych, lecz jak przypuszczają członkowie zarządu PTWM, ich liczba może sięgać 2 tys.
To niewiele, jeśli porównywać z chorymi onkologicznie.
Ale czy można uciekać się do takich porównań?
Towarzystwo chce za wszelką cenę zebrać pieniądze na budowę nowej kliniki.
Dorota Hedwig zabrała się do działania z wielką pasją po tym, jak udało się zebrać pieniądze na przeszczep dla Igi..
Na koncie budowy kliniki jest już 50 tys. zł.
Tylko i aż 50 tysięcy.
W akcję włącza się także Iga, która również jeździ po Polsce z zespołem przyjaciół MEGRO 2.
Najchętniej kwestują w kościołach. Grupa zapewnia przez cały dzień bogatą oprawę muzyczną, członkowie PTWM lub sami chorzy mówią o mukowiscydozie.
Jak się okazuje w takich chwilach – ludzie są niezwykle ofiarni.
Ważne tylko, by móc do nich dotrzeć.
Niestety, nie każda parafia jest chętna do współpracy, nie każdy dom kultury chce bezinteresownie pomóc chorym, z pewnością, dlatego, że ludzie nie wiedzą, czym jest mukowiscydoza.
Nie zdają sobie sprawy, że ona zabiera dzieci po cichu, bez telewizyjnych kamer czy dramatycznych reportaży.
Nieuchronne przychodzi do nich nie tylko w bólu, ale także w trudnych warunkach… A przecież można pomóc zanim będzie za późno.
19 października br. Towarzystwo uzyskało status organizacji pożytku publicznego. Liczy na 1 proc. podatku od jak największej liczby osób fizycznych.
Ma nadzieję, że zrobią to tysiące osób, a wtedy każdy chory na mukowiscydozę uzyska wsparcie na leki czy niezbędny mu sprzęt, umożliwiający życie poza szpitalem.
Wpłaty na rzecz Towarzystwa dokonywane w kasach PKO BP SA są wolne od opłat.

Osoby chcące wesprzeć chorych i ich rodziny mogą wpłacać datki na konto:
PKO BP O/ Rabka: 49 1020 3466 0000 9302 0002 3473
(wpłaty w złotówkach)
lub 84 1020 3466 0000 9802 0007 0128
(w euro)

Grześ miał dziewiętnaście lat..
Marzył, by polecieć samolotem.
Nie doczekał się. Odszedł dwa tygodnie temu…